Beskid bez kitu. Zima, Maria Strzelecka

 


Powolutku wchodziłam w tę książkę, bo czyta się ją tak, jak delektuje się pysznym deserem. Z namysłem, rozsmakowując się w każdym słowie. Myśl o wieczorze, bo wtedy mam czas na czytanie, sprawiała mi radość. A widok ostatnich stron wywołał żal, że to już koniec.

To magiczna baśń o świecie, którego już nie ma, a który autorka tak pięknie nam utkała ze słów, zimowych krajobrazów, emocji i uczuć. Jest w tej książce łagodność i spokój. Czuć zimową ciszę, przerywaną chrzęstem śniegu pod butami, czy pohukiwaniem puszczyka... Jest tu otulająca zwierzęta i ludzi życzliwość autorki, która zaprasza nas na łemkowszczyznę i pokazuje nieistniejący już świat. Tego świata nie ma, ale czytając — jesteśmy w nim, wierzymy mu. I mam wrażenie, że nie tylko ja, nieprzepadająca za zimą, poczułam do takiej zimy tęsknotę.

Beskid bez kitu. Zima


Łemkowszczyzna początku XX wieku. Proste i trudne życie w górach, przepełnione pracą fizyczną. Surowość otulona kołderką białego jak puch śniegu. Maria Strzelecka z czułością pochyla się nad zwierzętami, dla których zima jest szczególnie ciężkim czasem, bo muszą zapewnić sobie dużo jedzenia, dającego energię i pozwalającego dotrwać im do rana. Te maleńkie ptaszki, te gryzonie w podziemnych korytarzach — tętniące życie pod śniegiem i w konarach drzew. Zwierzęta są pięknymi i dzielnymi bohaterami tej historii. Podobnie jak ludzie, żyjący w zgodzie z rytmem natury, tym kalendarzem następujących po sobie zdarzeń — pracy dostosowanej do zmieniających się pór roku i towarzyszących im obrzędów. Bardzo naturalnie w książce przeplatają się wątki z wplecionymi w nie etnograficznymi ciekawostkami. Wszystko jest idealnie wyważone — nie przygniata nas natłok słów, których znaczeń już nie rozumiemy (wszystkie archaizmy są wyjaśnione pod tekstem), ani wykonywanych czynności. Rozumiemy ten świat, wierzymy mu i go akceptujemy. Poznajemy domostwo: chyżę, meble, ubrania, narzędzia i przedmioty codziennego użytku. Czujemy zapach jedzenia mieszający się z zapachami obory, bo zwierzęta mieszkają w części domu — aby zimą nie trzeba było z niego wychodzić. Zimą z domu wychodzi się jedynie do studni po wodę.

Bohaterkami tej części są dziewczynki. Dwie siostry, Paraska i Nastka, oraz starsza nieco od nich Tekla (Tekla w pierwszej części Beskidu jest babcią bohaterki, w Zimie cofamy się czasie — autorka przywołuje zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat). Ojciec dziewczynek jest kamieniarzem i tuż przed świętami, po przyjściu na świat jego syna Mikołaja, postanawia jechać do kamieniołomu po kamień na krzyż dziękczynny. Długo nie wraca, a córki wraz z mamą, opiekującą się dopiero co narodzonym dzieckiem, z niepokojem na niego czekają, starając się zająć czymś ręce i głowy.
Opowieść delikatnie się rozwija, wolno płynie — tempa nabiera w momencie powrotu Sywana, konia kamieniarza. Idącego przez wieś samotnego konia widzą ludzie zebrani w cerkwi, dziewczynki też tam są. Wiadomo już, że coś się stało. Może koń uciekł, a może wydarzyło się coś złego kamieniarzowi?

Paraska i Nastka żarliwie się modlą, prosząc o pomoc. Te prośby słyszy 14-letnia Tekla, córka popa, która marzy o prawdziwej wyprawie i o tym, be wreszcie coś się działo, chce podróżować i poznawać świat i przeżywać prawdziwe przygody! Ma dla dziewczyn propozycję, na którą dziewczynki przystają. Pomysł Tekli jest ryzykowny, nieodpowiedzialny i bardzo niebezpieczny. Jednak miłość do ojca łamie wszelkie opory i strachy — Nastka i Paraska nie zastanawiają się długo. Wszystkie trzy, nie mówiąc nikomu, wyruszają w góry. W góry zimą! W las, w którym żyją wilki i różne licha, gdzie jest zimno, ślisko i na każdym kroku maksymalnie niebezpiecznie dla ludzi, nie mówiąc o dzieciach! Jak dziewczynki sobie poradzą? Jak przetrwają noc, w czasie której każda minuta nie ma końca, gdzie w ciemności czuć obecność zwierząt, a wyobraźnia podpowiada, że tam, w tej czerni mogą czaić się i demony. Ta noc w lesie, przy rozpalonym ognisku, jest jak przejście, stanie twarzą w twarz z własną słabością i strachem. Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Dziewczyny dały radę, a do tego otrzymały pomoc od kogoś, kogo wcześniej bardzo się bały... a co było dalej, nie powiem, warto przeczytać. Dowiecie się, kim była bosorka i jak na łemkowszczyźnie wyglądała welyja, co robią przebierańcy...


Historię pięknie uzupełniają ilustracje powstałe techniką drzeworytu. O tym, dlaczego Maria Strzelecka zdecydowała się na drzeworyt, można przeczytać TU. Te obrazy są zachwycające, mają w sobie niezwykłą szlachetność i dostojność, bo taka też wydaje się być zima w Beskidzie Niskim. Bardzo zachęcam do przeczytania tej książki i smakowania zimowych ilustracji. To przepięknie napisana i zobrazowana, pełna magii, opowieść, która rozgrzeje nas nie tylko zimą. Ja już czekam na Wiosnę!





Beskid bez kitu. Zima,
Maria Strzelecka,
wyd. Libra Pl, 2022,
stron 128,
oprawa twarda,
format 20 cm x 26 cm,
cena 59,90 zł,
wiek: 7+







Komentarze