Święta dzieci z dachów, Mårten Sandén, il. Lina Bodén
Nadrabiam Makowe świąteczne zaległości. Czas na kolejną książkę adwentową wydawnictwa Zakamarki, która plasuje się na dość wysokim miejscu naszej listy, choć nie na najwyższym („Prezentu dla Cebulki” na razie nie udało się strącić z pierwszego miejsca żadnej innej książce). Ale „Święta dzieci z dachów” lubimy.
Są tu momenty smutne i wzruszające, radosne i dające do myślenia. Jest też magia świąteczna, która sprawia, że bajkowe zakończenie jest możliwe. Nie mogę się jednak oprzeć poczuciu, że fabuła pod koniec nieco przyspiesza, wybijając czytelnika z rytmu, a ciężar opowieści przesuwa się na historię fabryki Mikołaja i zawirowań z nią związanych.
Tęsknota za kimś, kogo się kocha i nadzieja mają ogromną moc. Tak wielką, że można nią zarazić innych, którzy nie tylko uwierzą, ale i w ciemno pójdą, na słowo. Tak stało się z dwójką dzieci, Stellą, która snuje dla nas tę opowieść i Issą (małym, zagadkowym chłopcem o wielkich zdolnościach, chłopcem, który WIE) - oni uwierzyli w marzenia Mago. W to, że uda jej się odnaleźć ojca. A ten przygarnie całą ich trójkę i ucieczka z domu dziecka skończy się happy endem.
Na razie są na dworcu w Sztokholmie, bez pieniędzy i dachu nad głową. Jest grudzień, a najstarsze z nich ma 12 lat. Na dworcu jest też starszy mężczyzna, który prosi dzieci o datek. Tak zaczyna się znajomość z bezdomnym i Piranią, dziewczynką obserwującą ich zza filaru. I tak zaczyna się niesamowita przygoda w środku mroźnej zimy, z dziećmi z dachów i poszukiwaniem utraconej pamięci, a co za tym idzie tożsamości Niklassona, bezdomnego z dworca.
Czytając tę opowieść chwilami robi się przerażająco. Tak przerażająco, jak może się zrobić, kiedy myśli się o dzieciach-uciekinierach, dzieciach-bezdomnych, zdanych na siebie w wielkim mieście. Dzieciach poruszających się pod sztokholmskim niebem, bo na ziemi nie spotyka ich nic dobrego. Chwilami jest ciepło i jak tylko może być magicznie, gdy pomyśli się o przytulnym sklepie/domu przypominającym domek lalek i jego przemiłej właścicielce, która częstuje przemarzniętych gości gorącą zupą z dzikiej róży. Owa kobieta nie bez powodu nazywa się Miriam, które to imię z hebrajskiego oznacza „[...] być pięknym lub wspaniałym. W języku syryjskim oznacza Pani (także: orędowniczka, piękna, napawająca radością)” (za Wikipedią).
Co się wydarzy? Kim jest bezdomny staruszek z długą brodą i czy dzieciom uda się sprawić, by przypomniał sobie, kim jest? Klimatyczna opowieść w rytmie oczekiwania z pięknymi i nastrojowymi ilustracjami, wprowadzającymi w świąteczny czas.
Święta dzieci z dachów,
Mårten Sandén,
Lina Bodén,
tłum. Agnieszka Stróżyk,
wyd. Zakamarki, 2016,
oprawa twarda,
stron 100,
wiek 6+,
cena 49,90 zł.
Właśnie czytamy :) Po raz pierwszy ;)
OdpowiedzUsuń