Panie Pawle.... [czyli o mojej wyboistej drodze do "Małego Księcia"]
"Mały Książę" to książka, którą pokochałam w licealnych czasach. Dawno temu. I choć minęło wiele lat - jest dla mnie ważna. Jednak nie czytam jej co kilka miesięcy, ani nawet co kilka lat. W ostatnich czasach nawet bardziej nie czytam i nie wracam niż wcześniej.
[Bo z MK zrobił się taki pop - te kreskówki, filmy, książki, tu rudy lis, tam róża, tu serduszko, tam cytacik. Z tego powodu mam alergię na Kubusia Puchatka - Kubusia zarżnął Disney i komercyjna machina - podejrzewam, że w tym życiu nie sięgnę już po Puchatka].
Ale mam ją w sobie i wędruje ze mną.
Informacja o kolejnym wydaniu książki (który to już raz), ale za to z ilustracjami nie Antoine'a de Saint-Exupéry'ego - wywołała spore poruszenie. No bo jak to tak, przecież w "MK" obraz nierozerwalnie związany jest z tekstem. Obrazy autora i tekst to jedność. Nienaruszalna. Rozerwanie nierozerwalnego to świętokradztwo i szaleństwo! Też zastygłam w bezruchu. Co za brawura, co za odwaga! Na co oni - ilustrator i wydawnictwo - się porywają. A że ilustracje Pawlaka bardzo sobie cenię (niektóre wręcz uwielbiam) i samego twórcę jako człowieka lubię - choć znam jedynie z wirtualnej odległości - trochę się zmartwiłam. I o książkę i o Pana Pawlaka - że to się nie uda (przepraszam, że zwątpiłam). Potem zobaczyłam samego Księcia - zaskoczenie, jaki on... dziwny, mały chłopczyk z dużą głową. Eeeee... Taki ma być Mały Książę?
Oglądałam książkę w księgarni. Raz i drugi. Ważyłam w dłoni. I wychodziłam bez.
Jednak nie dawała mi spokoju. Przyciągała i odrzucała. Niepokoiła.
Wreszcie kupiłam ją córce pod choinkę.
Chodziłam koło niej na palcach. Zaglądałam, kartkowałam. Obwąchiwałam jak pies.
Ciągle nieufnie.
Wreszcie ... zaczęłam czytać.
Przyzwyczajenia nie zawsze są dobre. Wdrukowane w głowę obrazy sprawiają, że przestaje się je widzieć takimi jakie są. I traktuje się je jak jedyne prawdy. "Bo tak i już!". Przyzwyczajenia i stare nawyki mogą niszczyć. Ostatnio dużo zmieniam w swoim życiu, mebluję się na nowo i robię rzeczy, które jeszcze niedawno nawet nie przyszłyby mi do głowy. Obserwuję, jak każda zmiana przyciąga kolejne, jeszcze lepsze - a ja otwieram szerzej oczy ze zdumienia. "Mały Książę" w nowym wydaniu jest potwierdzeniem słuszności moich pewnych decyzji. Jestem poruszona tym, co dostałam powracając do lektury i faktem, że dzieje się to właśnie teraz...
Paweł Pawlak zburzył mój obraz "Małego Księcia", zniszczył, zmasakrował. A potem uprzątnął popioły i ulepił go od nowa. Po swojemu. I sprawił, że odkryłam tę książkę na nowo. Inaczej. Bardziej dojrzale. Długo to trwało. Dużo czasu zajęło mi oswajanie, układanie się z NOWYM.
Patrzę na starego "Małego Księcia" i nowego Pawlakowego. I widzę, jak ilustracyjnie Książę Saint-Exupéry'ego był ubogi. Jak wspaniale nowe wydanie poniosło ten delikatny, ważny i głęboki tekst wyżej. Książka nabrała świeżości, ale i nowych możliwości interpretacyjnych. Każda ilustracja i rozkładówka jest dodatkowym głosem. Nowym spojrzeniem. Mocne, kontrastowe, głębokie kolory, geometryczne obrazy. Gdzieniegdzie obdrapane fragmenty ilustracji, spod których jak na ścianie wychodzi stary kolor. Pięknie to wygląda - długo można śledzić każdą ilustrację i wychwytywać drobiazgi mniej lub bardziej ukryte i pytać: dlaczego?
Czytając "MK" zdałam sobie sprawę, że robię to po raz pierwszy od śmierci mojego Taty. Ta myśl przyszła sama, w czasie czytania. Poruszyło mnie to i uderzyło, jak inaczej dzisiaj, teraz - bogatsza o lata i przeżycia - trudne, ale i dobre - odbieram ten utwór, bo z nim tak już jest, że za każdym razem dostrzega się coś innego. Czasem dostaje się w twarz, a czasem ... otuchę.
Jestem wzruszona. A ten mały chłopiec z falą włosów na czole - jak dobrze, że nie jasny blondynek w książęcym stroju - stał mi się jeszcze bliższy niż kiedyś. Patrzę na niego i wypełnia mnie czułość, taka matczyna.
Panie Pawle, dziękuję.
Mały Książę
Antoine de Saint-Exupéry,
Komentarze
Prześlij komentarz