Bieszczady z dziećmi subiektywnie [atrakcje, ciekawe miejsca]


Przyjechaliśmy tu w ciemno - bez przeglądania map, szlaków, wyszukiwania atrakcji. Mieliśmy tylko tydzień, więc poszliśmy na żywioł. Połowę bieszczadzkich wakacji spędziliśmy objeżdżając okolicę, drugą połowę - stacjonując na miejscu i chodząc, chodząc, chodząc, ale i zwyczajnie nic nie robiąc - w domku i w najbliższej okolicy.

Nigdy nie jeździmy w góry. Kocham nasze morze nieprzytomnie czy słońce czy deszcz, uwielbiam jeziora, więc jakoś tak na wakacyjne wyjazdy zawsze kierowaliśmy się w północne rejony kraju. Z gór mam mgliste wspomnienia z wycieczek szkolnych i kilku wyjazdów za młodu, bez zachwytu. Ponieważ jednak ojciec dzieciom lubi góry i co jakiś czas rzucał hasło "może by tak..." tym razem padło na góry. A że dzieci,  a że wieki nie wspinaliśmy się po niczym innym poza schodami na trzecie piętro - wybraliśmy Bieszczady. Takie tam pagórki, to i nie napocimy się za bardzo, zadyszki nie dostaniemy (a bzdura, bo zadyszka była i ból łydek i ud też!).

Skoncentrowałam się na znalezieniu miejsca, w którym czulibyśmy się dobrze,  a co w okolicy to się zobaczy już na miejscu... Oczywiście domek, oczywiście daleko od wszystkiego. Wiele tygodni szukałam - przedzierając się przez oferty wnętrz z turecko-myśliwskim designem, wiecie te tureckie dywany, kanapy ze skaju, tysiące popierdółek, kurz, mrok i poroża na ścianach. Odpuściłam, poddałam się. Po czym ze zdwojoną siła zaatakowałam znowu. Z sukcesem! 

Znalazłam miejsce, które pokochaliśmy, w którym czuliśmy się jak u siebie. Co rano wstawałam o szóstej, żeby zrobić sobie kawę i w ciszy i spokoju posiedzieć na tarasie, nacieszyć się widokami, bo góry i drzewa niemal wchodziły nam do domu... Te poranki, kiedy na boso chodziliśmy po trawie, te wieczory, kiedy płonęło ognisko albo drewno skwierczało w naszej kozie... Na myśl, że za chwilę to się skończy i trzeba będzie wracać, żal ściskał serce.

Problem zaczynał się, gdy gotowi do drogi nawoływaliśmy dzieciaki. 
- Ja nigdzie nie idę! Ja zostaję w domku! 
- Ja też!
- Będzie nudno! Nie chcę w góry, wolę Rio!

Mama, po naszym powrocie stwierdziła, że schudłam. Jeśli to prawda - to cała zasługa w tym chłopaków, którzy w przeważającej większości bojkotowali każdy pomysł pójścia czy pojechania gdziekolwiek. Te pertraktacje, zachęcania, namawiania, wreszcie posuwanie się do niecnego szantażu czy gróźb codziennie wypompowywały ze mnie energię i siły. Czasem więc odpuszczaliśmy - kto chciał to szedł, kto nie  - zostawał w domu.
Na hasło "wycieczka" pierwszy przy drzwiach był zawsze Antek, to z nim rano włóczyłam się po okolicy, bywało, że robiliśmy po 4-5 km i zmachani, ale szczęśliwi, docieraliśmy do domku. Można tez liczyć na córkę - nie tylko dlatego, że na górkach był zasięg ;) Pozostali stawiali mniejszy lub większy opór. Nie dziwię się im tak bardzo, bo nie trzeba było wypuszczać się daleko, żeby atrakcyjnie spędzić czas. Budowanie szałasów z kijów, kryjówki, przestrzeń i tajemnicze miejsca na terenie przylegającym do naszego domku czy choćby same tarasy - dawały tyle możliwości zabaw i gier  także planszowych czy w karty piłkarskie). Na co dzień tego nie mamy.






Góry


Nie mnie się wypowiadać, bo ledwie liznęliśmy górskich wędrówek. Włóczyliśmy się mocno rekreacyjnie - od pikniku do pikniku. Jednak, choć zarzekałam się, że mnie to nie rusza, że nie lubię to chyba jednak... lubię. Tylko nie znam. Jest pięknie. Bieszczady są piękne. Trochę niepokojące, nadal dzikie. Miejsca zapierające dech w piersiach, kiedy człowiek staje i chłonie i cały jest oczami.
Chciałabym tu wrócić bardziej serio - być ciągle w drodze. Przyjechać we dwoje, i po prostu iść, z plecakiem. Bez bazy, od noclegu do noclegu. Może kiedyś się uda?







Solina



Solina - obowiązkowy punkt na mapie dla odwiedzających Bieszczady. Trzeba tu chociaż raz przyjechać, bo...? Bo tak. Z dzieciństwa pamiętam, jakie wrażenie "ogromu" zrobiła na mnie zapora. Teraz - zupełnie nic! Zastanawialiśmy się, jak chłopaki - czy im się spodoba? E tam! Normalka. Fajne były rowerki, na których popływali - bardzo chcieli, jednak po powrocie emocji większych u nich nie zarejestrowałam. Ojciec za to narzekał na łydki. I tyle.

Osobiście więcej tu nie przyjadę - celowo, bo różnie w życiu może być. Myślałam, że tak już nie jest w Polsce - w miejscach, gdzie turystów jak "mrówków". Prowizorka, bylejakość. Duży niesmak. Byle jakie stragany i budy, byle jakie ogródki barowe, wszystko takie brzydkie, nastawiane, żeby tylko było i dało się z turystów wycisnąć jak najwięcej - z jak najmniejszym wkładem własnym.

Kramy przy wejściu na zaporę - przedrzeć się przez to z dziećmi to już horror, nie mówiąc o bólu oczu od patrzenia -  na zaporze łapiemy oddech, ale kiedy tylko się kończy wchodzimy znowu w strefę zagrożenia - dla ciała i ducha. Byle jakie wesołe miasteczko - ściśnięte tak, że cud boski, że te karuzele nie ocierają się o siebie, do tego narażeni jesteśmy na atak na uszy - disco polo rządzi. Potem mamy znowu budy i jakieś bary, które wyglądają tak, że wyjechaliśmy stąd głodni i w domku zabraliśmy się za gotowanie. Co do pamiątek - chłopaki sami zauważyli, że większość to made ich China i że wszędzie takie można kupić. Trzeba się nieźle naszukać, żeby znaleźć coś naprawdę stąd.

Ogólnie rzecz biorąc - dziękujemy.







Ruiny Klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu


Ruiny widać z trasy, na górze, w zakolu rzeki Osławy. Wybraliśmy się tam, bo z ojcem dzieciom lubimy takie miejsca - nasze dzieci niekoniecznie. Żeby tam chociaż straszyło... Kilometr pod górkę, po drodze mija się stacje drogi krzyżowej - każda wykonana przez innego artystę i w innym stylu.
ruiny to pozostałości warowni ojców karmelitów - kościoła i klasztoru - z wieżą, na którą można wejść i z tarasu widokowego podziwiać okolicę. W ruinach kościoła widać pozostałości malowideł.

- Antosiu, podobało ci się? 
- No.... najbardziej to jak z Marysią z nudów graliśmy na murze w kółko i krzyżyk.





Skansen w Sanoku


Warto pojechać! Można tu spędzić kilka godzin nie tylko wędrując po terenie skansenu i zaglądając do chat. Przy wejściu głównym często dużo się dzieje - jest tu scena i organizowane są występy, nie brakuje też stoisk z pamiątkami (poszukajcie namiotu Lasów Państwowych - dzieci mogą dowiedzieć się tu wielu ciekawych rzeczy i pobawić np. w odbijanie śladów zwierzęcych łap na mokrym piasku w drewnianej misie). W pobliżu wejścia jest też  tyrolka - przejazd nad Sanem może być dodatkową atrakcją (ok. 15-18 zł od osoby, nie pamiętam dokładnie). O skansenie ciut więcej plus mnóstwo zdjęć TU

Wiejskie Zoo w Berezce


O Wiejskim ZOO w Berezce pisałam już w osobnym poście (TU). Przebój wyjazdu, miejsce, w którym i chłopaki i Mańka fantastycznie się bawili. Pytani o największą atrakcję w Bieszczadach bez zastanowienia wymieniają na pierwszym miejscu własnie Berezkę ;)




Cerkwie


Mijaliśmy ich mnóstwo. Murowane, drewniane... Przeważnie zamknięte - ale jak zobaczycie przy nich grupę ludzi to zatrzymajcie się. Bywa, że ktoś ze wsi otwiera grupie cerkiew, można przyłączyć się i zerknąć do środka, albo po prostu wybrać się na mszę.

Muzeum Historyczne w Sanoku

(muzeum.sanok,pl)
Mój wyrzut sumienia - bardzo chciałam tu przyjechać ze względu na obrazy Beksińskiego (jest też wystawa stała m.in. sztuki cerkiewnej i sztuki sakralnej). Miejscowi z dumą mówią o nim, że jest stąd, że tu jest pochowany, że koniecznie trzeba pojechać do muzeum. W drodze powrotnej przejeżdżając przez Sanok, mieliśmy się zatrzymać. Ojciec dzieciom podjechał, zapytał "Idziesz?" I ten jęk z tyłu "Mama nie, nie idź, nie zatrzymujmy się"... Ta jedna sekunda - kiedy pomyślałam, że nie chcę tak w biegu lecieć przez te sale, w tyle głowy mając, że oni tam na parkingu przebierają nogami, bo iść ze mną nie chcieli - sprawiła, że zrezygnowałam. Bo oglądanie nie smakowałoby tak, jak powinno. No i z każdym kilometrem żałowałam tej decyzji coraz bardziej...

Komentarze

  1. Ach, jak pięknie... Byłam w Bieszczadach w podróży poślubnej :-)
    Z wyprawy nad Solnę mam takie same wspomnienia - kicz, głośna muzyka i te okropne budy...Nic się nie zmieniło, widzę...
    A wrażenia z naszych wycieczek po Polsce /tegorocznych - były, góry, morze i jezioro i wycieczki rowerowe/ mam baardzo podobne... "Musimy tam jechać? Jestem zmęczony, nie lubię chodzić. A będziemy wysiadać z samochodu? A daleko to? A są tam sklepy?" i ciągłe jęki Młodszego i poszukiwanie pamiątek... wrrr!To wykańcza strasznie. Tracę chęć i energię a potem za rok - znów wyruszamy na szlak! :-)
    Dodam, że po powrocie z wypraw chłopcy zawsze zadowoleni, tylko wyciągnąć ich z domu jest ciężko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to możemy sobie przybić piątkę ;) na szczęście szybko się zapomina te jęki i stęki i awanturki mniejsze lub większe - ja już pamiętam tylko same dobrze rzeczy :) I tez już myślę o kolejnych wyprawach :)

      Usuń
  2. Widze, że mimo wszystko sporo widzieliście :) Poza tym sam klimat gór już wiele daje! Miejscówke mieliście śliczną :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie nocowaliście? Ten domek jest cudny! Można prosić namiar? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, zerknij na stronę: http://brzozowiec.com.pl/ my byliśmy w Chacie pod Sosną.
      Jest świetnie, cudowna okolica, a widoki takie, że hej!

      Usuń
  4. Kocham Bieszczady o kazdej porze roku tak samo, jak polskie morze. No i skoro juz sie przekonalas, to pewnie wrocisz i bedziesz miala jeszcze okazje zobaczyc Beksinskiego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne kadry! :) I mam bardzo podobne podejście- i do chodzenia po górach i do wystroju bieszczadzkich domków. Też raczej na spokojnie, piknikowo, rekreacyjnie. A Bieszczady czekają na mojej liście "do zobaczenia". Może uda się w tym roku. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. My bez wyjazdu z Bieszczady przynajmniej dwa razy w roku to chorujemy :) Najczęściej bywamy między oboma Ustrzykami lub w okolicach Wetliny. I oczywiście NIE POLECAMY, żeby turyści nam pięknych gór nie zadeptywali ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz