Czy zwierzęta mają duszę? Rozmowa z Józefem Wilkoniem
Rozmowa z Józefem Wilkoniem, ilustratorem, malarzem, rzeźbiarzem (Zalesie Dolne, 8 kwietnia 2015).
Hendrix, Rolling Stonesi czy Vivaldi?
Rolling Stonesi są wspaniali, to muzyka mojej młodości, podobnie Hendrix. Lubię ich czasami posłuchać. „Dziadku, teraz tego nikt nie słucha. Teraz leci techno albo heavy metal. A króluje hip-hop” – mówi Elektron w „Zbuntowanym Elektronie”. Jednak babcia Elektrona i dziadek słuchają.
„Zbuntowany Elektron”, o którym mówimy, to książka stworzona na tablecie.
Można powiedzieć, że to trzecia moja książeczka zrobiona metodą „paluchem na iPadzie”, choć o działaniu komputera wewnątrz — nie mam zielonego pojęcia. Zabawne jest to, że jak tworzyłem pierwszą książkę (Bajkę mazurską), to ilustracje mi uciekły. Przyjaciel, który zna się na komputerach, miał kłopot z odzyskaniem tych rysunków. O dziwo, któregoś dnia włączyłem komputer i ilustracje same się pojawiły.
Kolejna książka to „Psie życie” – moje rzeźby zostały sfotografowane, a następnie komputerowo ugraficznione. Mogę więc powiedzieć, że Elektron jest trzecią książką zrobioną przy pomocy komputera. W tym wypadku w całości palcem na iPadzie.
Skąd pomysł na książkę narysowaną na tablecie? Nie z zamiłowania to gadżetów, więc z ciekawości, jak to wyjdzie?
W przypadku używania komputera, tabletu, iPada dla grafika podniecająca jest prostota tego narzędzia, polegająca na używaniu palca. W Elektronie fascynuje mnie anegdota: elektron, który wyskoczył z atomu, aby zrewolucjonizować elektroniczny świat… W książeczce chciałem zwrócić uwagę na rewolucję elektroniczną we współczesnym świecie, która zmieniła wszystkie relacje. Świat się zmienił, ludzie się zmienili, nawet ich ruchy są już inne. W autobusach, tramwajach, metrze czy na ulicy widzimy młodych i starych z telefonem przy uchu albo z palcem na ekranie — dzisiaj nie ma ludzi zwyczajnie ze sobą rozmawiających. Telefon determinuje, zmienia relacje międzyludzkie. Lubię Elektrona. To baśń, a w baśni wszystko jest możliwe, nawet elektron z drucików, ale ludzki – z osobowości, zachowania, sylwetki…
Jest Pan artystą niezwykle kreatywnym i wszechstronnym. Skąd Pan bierze energię i siły na nowe projekty?
Podniecająca dla mnie jest zmiana techniki. Jak czuję, że wypowiedziałem się już w jednej technice na tyle, że uznam, iż nic się już nie da zrobić, szukam nowych sposobów na wyrażenie rzeczy wilkoniowatych.
Zdarza się jednak i tak, że coś się nie udaje — swego czasu zapowiadałem książkę z ilustracjami przestrzennymi, ale obiekty rozeszły się po świecie …
Pana ojciec malował, wujek malował. W którym momencie poczuł Pan, że chce podążać tą drogą?
Rzeczywiście tata malował, wujek również, miałem też świetnego nauczyciela, w szkole podstawowej, który się na mnie poznał. Ustawiał mi martwe natury, a jego uwagi pamiętam do dziś i sam je powtarzam na warsztatach. „Linia krzywa jest piękna” mówił, wyrzucając mi linijkę, z której pomocą chciałem rysować książę. Wyrzucił gumę „jak mażesz, to nie widzisz błędów, które robisz”. Ojciec bardzo popierał moje malowanie. Na wystawę w Krakowie przyszła moja dawna nauczycielka ze szkoły podstawowej, powiedziała, że zachowała kilka moich rysunków z 1,2 klasy, czyli jakoś już wtedy rysowałem.
W ilustracjach, rzeźbach w cudowny sposób oddaje Pan charakter, naturę zwierząt. Czy według Pana zwierzęta mają duszę?
Jestem trochę niedowiarkiem, ale jeżeli jest coś takiego, jak dusza ludzka to psy duszę mają też. Mają prawo ją posiadać ze względu na wielką duchowość psiego życia, ich ciepło, uczucia i stosunek do ludzi, jest to coś naprawdę wzruszającego. Więc w tym sensie psy mają duszę.
Dzieciństwo ma duży wpływ na człowieka. Pana przypadło na ciężkie czasy wojny.
Wojna jest straszna. Każdy z nas ma swoje wojenne przeżycia. Rośliśmy w poczuciu strachu, zagrożenia, ale bez przesadnego lęku czy histerii. To, co przeżyłem w czasie wojny, teraz byłoby dla mnie za trudne, nie zniósłbym tego. A jednak mimo tych wszystkich okropieństw, które działy się obok, muszę powiedzieć, że miałem udane dzieciństwo... To, co najgorsze ominęło moją rodzinę. Przeżyliśmy. Byliśmy dziećmi i bawiliśmy się jak dzieci — w gromadzie, na podwórku, na pastwisku, gdzie miałem swoją krówkę, mimo wszystko beztrosko, razem. Mieliśmy drewniane zabawki, robione własnoręcznie, hulajnogę — nawet kółka miała wyrżnięta z drewna, łyżwy, narty... Jak ktoś miał rower, to było wydarzenie. Dzisiaj dzieci mają nadmiar wszystkiego, ale te rzeczy nie dają im szczęścia.
Uważa Pan, że nie można dzieci nadmiernie chronić. A dziecko, jako odbiorcę sztuki, traktuje bardzo poważnie, jak partnera, bez „szczebiotania”.
Dziecko powinno chować się w normalnych warunkach, a nie cieplarnianych, sztucznych. Musi doświadczać różnych rzeczy, także przykrych, które są taką super szczepionką, hartującą organizm i uodparniającą na stresy w późniejszym życiu. Jestem przeciwko cieplarnianemu wychowywaniu dzieci, cieplarnianej pedagogice, nie znoszę udziecinnionej formy sztuki. Infantylizacja w sztuce szkodzi dzieciom!
Dziecko musi doświadczać różnych emocji, także strachu. Pamiętajmy o tym, że dzieci lubią się bać – pamiętam z dzieciństwa te wszystkie zabawy, opowiadane straszne historie i straszenie się!
To wszystko przenoszę na pracę z dziećmi. Nie znoszę współczesnych produktów, nad którymi pochylają się stare głowy i robią wszystko, aby zwabić i oszukać dzieci. Te plastikowe obrzydliwe zabawki-stwory, disnejowskie formy – dziecko nie jest w stanie wyrobić sobie poglądu na różnorodność, futerkowość, pazurkowatość świata. Większość zabawek dla dzieci jest uboga, a ilustracje w książkach pozbawione są prawdziwej fizyczności czy to zwierzęcej, czy ludzkiej – to, co dobre w animacji nie sprawdza się w ilustracji.
Na szczęście obserwujemy renesans polskiej książki dziecięcej. Po obaleniu komuny i zalaniu rynku książkami-tandetami – przeważnie replikami z zachodu, powstają małe wydawnictwa, prowadzone najczęściej przez kobiety, które wydają dobre książki.
W szkole mamy problem z plastyką. Jest jej za mało. Dzieci, które przecież lubią rysować, malować – z wiekiem gubią gdzieś tę otwartość, chęć eksperymentowania. Często spotyka się Pan z dziećmi, prowadząc warsztaty – jak Pan to widzi?
Widzę ogromne zaniedbania w tej dziedzinie – bezradność i lęk dziecka przed zaatakowaniem papieru. To rysowanie od kreski na dole papieru, po kulkowaty kształt pewnie na nos kaczora. Nie ma plastycznej edukacji, tak potrzebnej dziecku. Na szczęście spotykam też dzieci, które od pierwszego ruchu pędzla czy kredki zdradzają śmiałość. Pozwalajmy dzieciom rysować po swojemu, niech nie boją się papieru. W późniejszych latach pewnie przyjdą nowe fascynacje, ale bywa i tak, że to w dzieciństwie kształtuje się przyszły geniusz.
Miejsca sentymentalne, do których Pan wraca...
Czasy dzieciństwa... Wracam do dziadków do Łańcuta, jeździłem tam na wakacje, potem z synkiem. Do mojego domu w Bogucicach pod Wieliczką, gdzie się urodziłem, nie powinienem wracać, to nie było dobre, bo tak się wszystko tam zmieniło w stosunku do tego, co było. Inny świat, inny krajobraz.
Na miejscu pastwiska, na którym pasałem swoją krówkę, teraz jest obwodnica. Ocalał las, gdzie zbierałem poziomki i zanosiłem je mamie. Żałuję, że nie zjeździłem Polski tak jak Włochy czy Francję. U nas jest tyle pięknych miejsc, tylko trzeba jeździć i szukać tych bocznych dróg i dróżek. Mazury, znam może kilkadziesiąt jezior, a jest ich około 2 tysięcy. Lepiej znam Podlasie, Rzeszowszczyznę, bo stąd się wywodzę.
Czy ma Pan jakieś rytuały związane z pracą?
Całe życie pracowałem i pracuję głównie w nocy, bo tak lubię. Najlepiej pracuje mi się tu, we własnej pracowni, w Zalesiu. Noc, cisza, spokój i pohukiwanie sów. Niczego więcej mi nie potrzeba. Nie lubię i nie umiem pracować nie u siebie, w hotelach, na wyjazdach. – jeśli już muszę coś zrobić poza domem i własną pracownią – okrutnie się męczę …
Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia Maja Kupiszewska
1. Czuły Barbarzyńca, 11 października 2015 r,
2. Zalesie Górne, 8 kwietnia 2015.
3. Galeria Nieformalna, 27 kwietnia 2014 r.
Józef Wilkoń: spotkania, warsztaty, książki [więcej TU]
Czy zwierzęta mają duszę? Pewnie odpowiedzi na to pytania jest tyle, ile osób, które przeczytają ten wpis. Wszystko zaczyna się od definicji. Jak jest jasna, to i odpowiedzi są jednoznaczne: tak, nie. W tym wypadku mamy trudność jednoznacznego określenia. Niemniej jednak, każdy kto przebywa ze zwierzętami nie ma wątpliwości. Przynajmniej ja nie mam. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJa też watpliwości nie mam żadnych w tym temacie :)
UsuńTo musiało być wspaniałe spotkanie! Gratuluję wywiadu, bardzo ciekawe pytania.
OdpowiedzUsuńByło wspaniałe! Dziękuję
UsuńDobry wywiad,super zdjecia. Gratulacje. M.
OdpowiedzUsuńByłby dłuższy i ciekawszy, gdyby dyktafon nie zawiódł. Ale cóż, ja już tak mam, że sprzęty elektroniczne nie chcą mnie słuchać ;) Na szczęście nauczona doświadczeniem nie rozstaję się z kartka i długopisem
UsuńGratuluję wywiadu!
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńŚwietna rozmowa, przeczytałem z prawdziwą przyjemnością :D
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
OdpowiedzUsuń