Pierwsza kolonia... za nami!
No i stało się. Chociaż przekonanie, że to za wcześnie (przecież ja pierwszy raz pojechałam na obóz po 4 klasie!) mnie nie opuszczało. Ale wysłuchawszy głosów osób mądrych, rozsądnych i rozważnych, postanowiłam nie tłamsić dziecka, nie owijać pępowiną, kiedy ochoczo wyrywa się do świata. Tylko jak ja to zniosę? Bo w to, że dziecko da radę, nie wątpię ;)
Pierwsze dziecko się haftuje, drugie szyje, a trzecie i kolejne fastryguje... Święte słowa! Podpisze się pod nimi każdy rodzic, który ma więcej dzieci niż jedno. Przy pierwszym drży się i nie śpi po nocach, przy drugim też się drży, ale inaczej. Przy kolejnych granica wolności dawanej dzieciom przesuwa się jeszcze dalej, wywalczona przez starsze (bądź przez nie przesuwana taranem). Najstarsza pojechała pierwszy raz sama po trzeciej klasie, młodszy teraz - po drugiej. Najmłodsi może pojadą jeszcze wcześniej, kto wie?
Mentalnie przygotowywałam się do tej kolonii długo. Przeżywałam, stresowałam się i zastanawiałam, jak dziecko da sobie radę, czy opieka będzie odpowiednia i bezpieczeństwo zapewnione, czy nie będzie bardzo tęsknić, a co jeśli mu się nie spodoba, a co jeśli z chłopakami będą się kłócić, jeśli będzie osamotniony, albo rozchoruje się poza domem? Choć i tak było mi łatwiej niż wielu innym rodzicom: dziecko jechało z opiekunami i dziećmi ze swojej szkoły.
Technicznie też nie było łatwo, bo mój egzemplarz totalnie nie przywiązuje wagi do rzeczy. Snułam wizję, że zgubi kurtkę, że zgubi buty, kąpielówki, portfel, a może i cały bagaż zgubi? Ile dać ubrań: ciuchy na każdy dzień, czy jeden zestaw na dwa? Więcej, bo co jak zamoczy, ubrudzi??? Dziewczyno, daj spokój - mąż zachowywał stoicki spokój. Zgubi to nie będzie miał, ubrudzi się to będzie brudny... W sumie słusznie, są gorsze rzeczy, no ale...
Waliza spakowana, rzeczy podpisane, kilka razy rozpakowywałam ją i pakowałam przy jej właścicielu, żeby wiedział, co, gdzie i jak (znam takie egzemplarze, które dzwoniły: Mamo, a gdzie schowałaś mi skarpetki?)
Odwieźliśmy, pomachaliśmy.
Pierwszego dnia, z racji podróży, byliśmy z dziecięciem w stałym kontakcie. Wieczorem, po dotarciu na miejsce, telefony zostały zabrane, kontakt urwał się. Rozmowy wyłącznie między godz. 19 a 20 (za dnia komórki spoczywały u wychowawcy, i dobrze!). To czas dla rodziców. Telefony od syna porządkowały mi dzień. Wiadomo, od 18 wpadałam w stan oczekiwania.
Zabawa zaczęła się drugiego dnia, dla mnie.
Telefon. Gardło. Rozmowa z wychowawcą. Leków brak. Środek lasu, do świata cywilizowanego wyjadą za kilka dni. Co robić, co robić? Płukać gardło solą, czy wyrażam zgodę? Wyrażam. Apteki nie ma pod ręką, no nie ma, więc leki wyślę. Rano, o ósmej, jestem w aptece, zaraz obok poczta. Wysyłam. Priorytet z smsowym powiadomieniem o dostarczeniu przesyłki. Na drugi dzień będzie u adresata.
Drugi dzień: gardło boli. Czekają na leki. Dostaję o 16 wiadomość: przesyłka dotarła. Super. Dwie godziny później rozmawiam z synem: leków nie ma. Jak to nie ma? Sms przecież był... Wychowawca szuka na recepcji hotelu, recepcjonistki szukają w sekretariacie. Nie ma, nie było, nie przyszły! Złorzeczę na Pocztę Polską, z która ciągle coś...Odpalam internet, wchodzę na stronę poczty; śledzenie przesyłki. Okazuje się, że została dostarczona.... na pocztę w najbliższym mieście. Do nich, do hotelu, w lesie, dotrze kolejnego dnia... Gardło boli. No żesz!
Kolejny dzień. Leki są, ale gardło szczęśliwie boli mniej. Niech żyje sól! Oddech dla matki!
Mijają dwa dni. Telefon. Brzuch boli, bardzo boli i w ogóle. Pielęgniarka ogląda dziecko. Pewnikiem rotawirus albo grypa żołądkowa! Jestem ugotowana. Oczyma wyobraźni widzę syna zwijającego się na łóżku, szarpanego wymiotami, daleko, wśród obcych ludzi. Nikt nie przytuli, główki nie potrzyma... Wychowawca zdaje relację z podanych leków. Następnego dnia wycieczka, nie wiadomo: pojedzie czy nie? Ledwo zasypiam. Budzę się nad ranem, w półśnie szukam telefonu, może dzwonili? Nie, cisza. I cisza rano.
Z telefonem chodzę nawet do toalety. Sprawdzam, czy nie ma wiadomości. Jak się czuje, jak noc? Telefon syna milczy. O 10 nie wytrzymuje, wysyłam smsa na jedyny numer jaki mam - proszę korzystać tylko w ważnych sprawach - sprawa jest ważna, pioruńsko! Czekam. Cisza. Godzina, druga, trzecia... Ok. 15 odpowiedź: jest dobrze, noc ok, pojechał na wycieczkę. Ufff... schodzi powietrze.
Zdenerwowana bólem gardła, potem problemami żołądkowymi dziecka,w duchu mówiłam sobie, po co to było! A jednak cieszę się, że odważyłam się (tak, wymagało to odwagi!) i puściłam syna w świat.
Utwierdził mnie w tym moment powrotu - zobaczyłam dziecko nie dość, że w jednym kawałku, to jeszcze uśmiechnięte od ucha do ucha, czyste, zdrowe, też stęsknione, fakt, ale i pytające na powitanie:
- Mamo, a w przyszłym roku też będę mógł pojechać na kolonię?
Taki wyjazd był potrzebny mnie: dowiedziałam się, że mój syn nie jest już małym dzidziusiem, że świetnie sobie daje radę poza domem, potrafi o siebie zadbać i o swoje rzeczy też (nic nie zgubił, w międzyczasie kurtkę, ale szybko się znalazła, i ładowarkę, ale to się nie liczy, bo była za szafką w pokoju) - nie ma kogoś, kto by robił to za niego ;) Je, co dają, bo inaczej głód - im dalej w las, tym mniej wybrzydza.
A Wy wysyłacie swoje dzieci na kolonię? Kiedy był ten pierwszy raz? Jakie są Wasze obserwacje i spostrzeżenia?
Pierwsze dziecko się haftuje, drugie szyje, a trzecie i kolejne fastryguje... Święte słowa! Podpisze się pod nimi każdy rodzic, który ma więcej dzieci niż jedno. Przy pierwszym drży się i nie śpi po nocach, przy drugim też się drży, ale inaczej. Przy kolejnych granica wolności dawanej dzieciom przesuwa się jeszcze dalej, wywalczona przez starsze (bądź przez nie przesuwana taranem). Najstarsza pojechała pierwszy raz sama po trzeciej klasie, młodszy teraz - po drugiej. Najmłodsi może pojadą jeszcze wcześniej, kto wie?
Przygotowania...
Technicznie też nie było łatwo, bo mój egzemplarz totalnie nie przywiązuje wagi do rzeczy. Snułam wizję, że zgubi kurtkę, że zgubi buty, kąpielówki, portfel, a może i cały bagaż zgubi? Ile dać ubrań: ciuchy na każdy dzień, czy jeden zestaw na dwa? Więcej, bo co jak zamoczy, ubrudzi??? Dziewczyno, daj spokój - mąż zachowywał stoicki spokój. Zgubi to nie będzie miał, ubrudzi się to będzie brudny... W sumie słusznie, są gorsze rzeczy, no ale...
Waliza spakowana, rzeczy podpisane, kilka razy rozpakowywałam ją i pakowałam przy jej właścicielu, żeby wiedział, co, gdzie i jak (znam takie egzemplarze, które dzwoniły: Mamo, a gdzie schowałaś mi skarpetki?)
Odwieźliśmy, pomachaliśmy.
Kolonii czas zacząć
Zabawa zaczęła się drugiego dnia, dla mnie.
Telefon. Gardło. Rozmowa z wychowawcą. Leków brak. Środek lasu, do świata cywilizowanego wyjadą za kilka dni. Co robić, co robić? Płukać gardło solą, czy wyrażam zgodę? Wyrażam. Apteki nie ma pod ręką, no nie ma, więc leki wyślę. Rano, o ósmej, jestem w aptece, zaraz obok poczta. Wysyłam. Priorytet z smsowym powiadomieniem o dostarczeniu przesyłki. Na drugi dzień będzie u adresata.
Drugi dzień: gardło boli. Czekają na leki. Dostaję o 16 wiadomość: przesyłka dotarła. Super. Dwie godziny później rozmawiam z synem: leków nie ma. Jak to nie ma? Sms przecież był... Wychowawca szuka na recepcji hotelu, recepcjonistki szukają w sekretariacie. Nie ma, nie było, nie przyszły! Złorzeczę na Pocztę Polską, z która ciągle coś...Odpalam internet, wchodzę na stronę poczty; śledzenie przesyłki. Okazuje się, że została dostarczona.... na pocztę w najbliższym mieście. Do nich, do hotelu, w lesie, dotrze kolejnego dnia... Gardło boli. No żesz!
Kolejny dzień. Leki są, ale gardło szczęśliwie boli mniej. Niech żyje sól! Oddech dla matki!
Mijają dwa dni. Telefon. Brzuch boli, bardzo boli i w ogóle. Pielęgniarka ogląda dziecko. Pewnikiem rotawirus albo grypa żołądkowa! Jestem ugotowana. Oczyma wyobraźni widzę syna zwijającego się na łóżku, szarpanego wymiotami, daleko, wśród obcych ludzi. Nikt nie przytuli, główki nie potrzyma... Wychowawca zdaje relację z podanych leków. Następnego dnia wycieczka, nie wiadomo: pojedzie czy nie? Ledwo zasypiam. Budzę się nad ranem, w półśnie szukam telefonu, może dzwonili? Nie, cisza. I cisza rano.
Z telefonem chodzę nawet do toalety. Sprawdzam, czy nie ma wiadomości. Jak się czuje, jak noc? Telefon syna milczy. O 10 nie wytrzymuje, wysyłam smsa na jedyny numer jaki mam - proszę korzystać tylko w ważnych sprawach - sprawa jest ważna, pioruńsko! Czekam. Cisza. Godzina, druga, trzecia... Ok. 15 odpowiedź: jest dobrze, noc ok, pojechał na wycieczkę. Ufff... schodzi powietrze.
Radość powrotu i zalety kolonii...
Zdenerwowana bólem gardła, potem problemami żołądkowymi dziecka,w duchu mówiłam sobie, po co to było! A jednak cieszę się, że odważyłam się (tak, wymagało to odwagi!) i puściłam syna w świat.
Utwierdził mnie w tym moment powrotu - zobaczyłam dziecko nie dość, że w jednym kawałku, to jeszcze uśmiechnięte od ucha do ucha, czyste, zdrowe, też stęsknione, fakt, ale i pytające na powitanie:
- Mamo, a w przyszłym roku też będę mógł pojechać na kolonię?
Taki wyjazd był potrzebny mnie: dowiedziałam się, że mój syn nie jest już małym dzidziusiem, że świetnie sobie daje radę poza domem, potrafi o siebie zadbać i o swoje rzeczy też (nic nie zgubił, w międzyczasie kurtkę, ale szybko się znalazła, i ładowarkę, ale to się nie liczy, bo była za szafką w pokoju) - nie ma kogoś, kto by robił to za niego ;) Je, co dają, bo inaczej głód - im dalej w las, tym mniej wybrzydza.
A jakie są plusy dla dziecka?
- podbudowane własne ego: dałem radę, poradziłem sobie;
- konieczność podejmowania decyzji: w co się ubrać, co zabrać na wycieczkę, a co na plażę, jakie pamiątki kupić i za ile itd.,
- sprawdzian samodzielności, szkoła zaradności - potrafię o siebie zadbać; utrzymać czystość i porządek, niczego nie zgubić. Nie ma rodziców, którzy wyręczą ;)
- ponoszenie konsekwencji za własne czyny i zachowania, bez parasola ochronnego w postaci rodziców
- niezła szkoła finansowa: mam ustalony budżet na wyjazd i muszę tak się nim rządzić, żeby pieniędzy starczyło do końca, wydam - nie mam, a rodzice nie podeślą ;),
- nauka współżycia w grupie i komunikacji między rówieśnikami: co innego być ze sobą kilka godzin w szkole czy na dworze, a co innego funkcjonować razem przez kilkanaście dni i nocy, i dogadywać się, kiedy jedno tęskni, inne ma głupawkę, jeszcze inne jest w nastroju wojowniczym itd!
- przestrzeganie zasad: wiadomo, że zasady są też w domu, jednak co innego w domu, wśród swoich, a co innego na wyjeździe...
- Nawiązywanie nowych relacji i kontaktów, dzieci uczą się śmiałości
- radość powrotu: tęsknota za domem, rodzicami, rodzeństwem przypomina, jak ważny jest dom i bliscy, zwyczajnie!
- poszerzenie horyzontów, rozwijanie ciekawości świata: ile nowych rzeczy można zobaczyć. ileż ciekawostek się dowiedzieć - syn zarzucił mnie, zaraz po przyjeździe, wiedzą z dziedziny biologii (wizyta w oceanarium), geografii itd.
A Wy wysyłacie swoje dzieci na kolonię? Kiedy był ten pierwszy raz? Jakie są Wasze obserwacje i spostrzeżenia?
Brawo Fran :) gratuluje Majka, pewnego dnia będziesz mnie podnosić na duchu .Mika
OdpowiedzUsuńBędę Ci serwować cytaty z Ciebie ;)
UsuńStart 26tego. Jak nie zejdę, to odpowiem :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki! Dacie radę ;)
OdpowiedzUsuńMam pytanie o tę torbę podróżną ze zdjęcia. Muszę właśnie dokonać zakupu i ciekaw jestem co to za model i jak się sprawdził :)
UsuńNo-name z jakiegoś hipermarketu ;) A czy się sprawdza? Sprawdza się. Dzieci starsze jeżdżą z nią na dłuższe wyjazdy i nie narzekają. Kółka, rączka, a jak za ciężko, zawsze ktoś pomoże dociągnąć do pokoju
OdpowiedzUsuńPrzeżył. Było załamanie dnia pierwszego, były smutne telefony w trakcie. Ale już wrócił i powoli w pamięci zostają jedynie plusy. I choć na razie Młodszemu samotnego wypoczynku nie poleca (a szczególnie pobudek o 7 na zaprawę, w końcu to był obóz sportowy), to nie wątpię, że za rok znów będzie jęczał, że chce jechać :) Uważam, że świetnie się spisał i jestem z Niego bardzo dumny :D
OdpowiedzUsuń:) Początki są zawsze trudne i niektóre wieczory, czasem czas się dłuży, a czasem pędzi jak szalony - to pamiętam ze swoich wyjazdów. A rodzice chyba zawsze martwią się trochę na zapas. Ja sondowałam syna po glosie - dlaczego brzmiał tak smutno czy coś się stało? A dziecko zwyczajnie zmęczone :)
OdpowiedzUsuńStarszy pewnie dumny, taki wyjazd to nie byle co! :) No i ważne, że rodzice dali radę ;)