Walentynkowa historia z balonem i pogrzebem w tle...
Jak to z tym z balonem było
Wracaliśmy z teatru. Antek i ja. Na przystanku stała grupa młodych ludzi, z balonami, bo walentynki. Antkowi zaiskrzyły się oczy.
- Mama, balony, balony!
W autobusie tak wyszło, że usiedliśmy blisko siebie i te balony pod sufitem, drażniące Antosiowe serce.
— Mama, ja chcę taki balon — wyszeptał mi do ucha ciut za głośnio.
— To masz! — powiedziała dziewczyna z największym balonosercem i zwyczajnie dała go Antkowi. Antek nie mógł uwierzyć! Podziękowań, uśmiechów, pisków nie było końca. Wracałam nie z Antkiem, tylko z rozświergotanym szczęściem... Mała rzecz, a tak cieszy! Balon w domu jest tam, gdzie Antek, śpi uwiązany do Antkowego łóżka, chodzi za Antkiem na sznurku jak pies.
— Mamo, ten balon mnie kocha!
Czasem bywa tak, że bardzo przywiążemy się do jakiejś rzeczy. Dla kogoś bzdura, dla ciebie to jest COŚ. Czasem rzeczy trwają długo, a czasem ich kres zbliża się szybko. Balon napełniony helem ma określony czas przeżycia, wcześniej czy później gaz się ulotni, a z balonu pozostanie... balonowy flak.
(Nie będę wchodzić w szczegóły, wiem, że ktoś mu dopomógł, bo chciał przekonać się, jak to jest z tym głosem, jak się człowiek nałyka helu, ale nie powiem tego Antkowi. Nie zdradzę też, kto tak niecnie postąpił, tym bardziej że balon i tak już ledwo dychał, tzn. tego helu było tam malutko, malutko, a balon nie pod sufitem, tylko mniej więcej na wysokości metra zastygał w bezruchu, czym niektórych doprowadzał do palpitacji serca, kiedy wstawali w nocy po łyk wody, a tu przy ich łóżku takie coś...
Wracając do tematu: dni balonika były policzone. Widzieli to wszyscy, a najbardziej Antoś. I Antoś postanowił, że nie wyrzuci go — nigdy w życiu! — tylko zakopie w ziemi, żeby nie powiedzieć, pochowa... Na TO miejsce wybraliśmy działkę, a babcia — właścicielka — wyraziła zgodę. Antek pilnował, pamiętał, przypominał, - jak pojedziemy do babci, to pójdziemy na działkę i to zrobimy.
Przyszły święta i nasz wyjazd. Antek przyszykował karteczkę pod kamień, na której napisał „SUPER BALON MARTFY". Patrzył przez okno, obserwował, czekał, a kiedy pojawiło się słońce... dał sygnał. Już! Teraz!
Łopata ciężko wchodziła w ziemię, ale dałam radę. Zakopaliśmy go. Kiedy uklepywałam ziemię, Antek westchnął „Przykro mi”. Mnie też zrobiło się smutno.
- Mama, balony, balony!
W autobusie tak wyszło, że usiedliśmy blisko siebie i te balony pod sufitem, drażniące Antosiowe serce.
— Mama, ja chcę taki balon — wyszeptał mi do ucha ciut za głośnio.
— To masz! — powiedziała dziewczyna z największym balonosercem i zwyczajnie dała go Antkowi. Antek nie mógł uwierzyć! Podziękowań, uśmiechów, pisków nie było końca. Wracałam nie z Antkiem, tylko z rozświergotanym szczęściem... Mała rzecz, a tak cieszy! Balon w domu jest tam, gdzie Antek, śpi uwiązany do Antkowego łóżka, chodzi za Antkiem na sznurku jak pies.
— Mamo, ten balon mnie kocha!
Później
Czasem bywa tak, że bardzo przywiążemy się do jakiejś rzeczy. Dla kogoś bzdura, dla ciebie to jest COŚ. Czasem rzeczy trwają długo, a czasem ich kres zbliża się szybko. Balon napełniony helem ma określony czas przeżycia, wcześniej czy później gaz się ulotni, a z balonu pozostanie... balonowy flak.
(Nie będę wchodzić w szczegóły, wiem, że ktoś mu dopomógł, bo chciał przekonać się, jak to jest z tym głosem, jak się człowiek nałyka helu, ale nie powiem tego Antkowi. Nie zdradzę też, kto tak niecnie postąpił, tym bardziej że balon i tak już ledwo dychał, tzn. tego helu było tam malutko, malutko, a balon nie pod sufitem, tylko mniej więcej na wysokości metra zastygał w bezruchu, czym niektórych doprowadzał do palpitacji serca, kiedy wstawali w nocy po łyk wody, a tu przy ich łóżku takie coś...
Wracając do tematu: dni balonika były policzone. Widzieli to wszyscy, a najbardziej Antoś. I Antoś postanowił, że nie wyrzuci go — nigdy w życiu! — tylko zakopie w ziemi, żeby nie powiedzieć, pochowa... Na TO miejsce wybraliśmy działkę, a babcia — właścicielka — wyraziła zgodę. Antek pilnował, pamiętał, przypominał, - jak pojedziemy do babci, to pójdziemy na działkę i to zrobimy.
Przyszły święta i nasz wyjazd. Antek przyszykował karteczkę pod kamień, na której napisał „SUPER BALON MARTFY". Patrzył przez okno, obserwował, czekał, a kiedy pojawiło się słońce... dał sygnał. Już! Teraz!
Łopata ciężko wchodziła w ziemię, ale dałam radę. Zakopaliśmy go. Kiedy uklepywałam ziemię, Antek westchnął „Przykro mi”. Mnie też zrobiło się smutno.
/7 kwietnia 2015/
Smutno. Ale potem radośnie. Jaka sympatyczna historia :) I dała mu ten balon! Ależ fajnie! :)
OdpowiedzUsuńTak, mały gest, ale ile radości ;)
UsuńDzieckiem być, cieszyć się małymi rzeczami, ech :) No i trzeba, jak widać, mieć tę odrobinę wiary w ludzi :)
OdpowiedzUsuńWiara w ludzi rośnie. Czasem ;) A dla dzieci takie małe rzeczy bywają naprawdę wielkie ;)
Usuń